poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Raspberry frenzy czyli malinowy szał


Doświadczam czegoś zupełnie niepojmowalnego dla mojego małego umysłu. Wzięło mnie to z zaskoczenia i do tej pory dziwię się, że jeszcze mogę oddychać, że jeszcze zupełnie nie zmieniłam koloru na malinowy. Bo oto właśnie dokonałam odkrycia na skalę przewrotu kopernikańskiego. Odkryłam smak malin. Pewnie ciężko jest w to uwierzyć, ale taki jest stan rzeczy. I jeśli uznana zostanę za zdrajcę truskawek, to bez najmniejszego oporu poddam się karze, bom winna zarzucanych czynów.
Kilka lat temu miałam okazję widzieć zachowanie pewnych osób, które, w wyniku swojego pochodzenia, nie były bliżej zapoznane z fenomenem pogodowym, znanym powszechnie jako śnieg. Ich zachowanie bynajmniej nie sugerowało, że coś z nimi jest nie w porządku. Jednak naszła mnie wtedy refleksja, że musi to być niezwykłe uczucie po raz pierwszy zobaczyć, ba, dotknąć śnieg. I tutaj jestem winna kolejnej zbrodni - zazdrości. No bo czyż nie jest to wspaniałe być świadomym swoich uczuć, swojego bytu, świata w chwili takiej jak ta, gdy dotykamy śniegu?Q? Osobiście nie pamiętam tego momentu z mojego życia. Urodzona prawie (robi różnice, wiem) zimą, musiałam mieć śnieg niemal w krwi. Choć nie zmienia to faktu, że wciąż cieszę się jak gwizdek, gdy spadnie najmniejsza odrobina śniegu (raz nawet padało w moje osobiste urodziny :D), jednak pozostaje pewien niedosyt związany z brakiem wspomnienia z odkrywania tajemnicy zmrożonych płatków lecących z nieba. Niedosyt, którego nie można zaspokoić nawet zapierającym dech w piersiach widokiem gór lodowych czy samego lodowca. Ale dlaczego o tym wspominam? Bo właśnie się czuję, jak osoba, która coś odkrywa. Choć nie jest to tak fascynujące zjawisko jak śnieg, to jednak wywołuje - mam taką nadzieję - podobne wrażenie. A moim odkryciem są właśnie MALINY. Może dziwić ten fakt, bo maliny w mych rodzinnych stronach występują powszechnie. Niemniej jednak w tym roku nastąpiła jakaś magiczna przemiana, jakby przełączono jakiś guzik w moim mózgu, zarządzono zmianę warty. Uwielbiane do tej pory truskawki ustąpiły miejsca malinom. I już nawet nie próbuję dojść dlaczego tak się stało. Może teorie, że człowiekowi zmienia się smak raz na kilka lat nie jest wcale taka bezzasadna, a może to po prostu doskonale się wpasowująca w konwencję systemowo-dramatycznych zmian kolejna odmianaw moim życiu? Jakkolwiek by nie było, mogłabym jeść maliny na śniadanie, obiad i kolację i pewnie ciągle nie było by przesytu. Ale ponieważ jestem osobą rozsądną (sic!) ograniczam się do niewielkich ilości na biszkopcie, w deserze jogurtowo-malinowym czy po prostu z 'koszyczka' ;) A dziś, a właściwie już wczoraj, zrobiłam konfiturę. O tym muszę napisać oddzielnego posta, bo to długa i kleista historia ;)

Wspaniałe to uczucie odkryć smak. Szkoda tylko, że niedługo pozostaniej po nim tylko mgliste wspomnienie...hmm... aczkolwiek temu można zaradzić!

2 komentarze:

  1. Masz racje, wspaniale jest odkryc nowy smak :)
    A co do sniegu, to tez juz kilka razy obserwowalam radosc i euforie tych, ktorzy widzieli i dotykali go po raz pierwszy (pracuje z cudzoziemcami) i bylo to nader emocjonujace przezycie :)

    Bardzo podoba mi sie zdjecie, mocno klimatyczne!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje się, że w pewnym momencie człek zna już niemal wszystko, a jednak ... uwielbiam siebie zaskakiwać ;)

    Dziękuję. Jestem obecnie u rodziców i są tutaj takie różne ciekawe miejsca i przyrządy :P

    Pozdrawiam_

    OdpowiedzUsuń