środa, 12 sierpnia 2009

_Cisza po burzy_

Lubię tę iluzoryczną ciszę po burzy. Te pierwsze chwile, gdy jeszcze ciągle dudni w uszach, gdy wiatr resztkami siła szamocze się w liściach, gdy powietrze jest niemal boleśnie świeże, gdy w głowie kołacze się myśl - nemesis. Wszystko zostało oczyszczone, zmyte, wszystko można zacząć od nowa. Świat stoi otworem. Wszystko może się zdarzyć. Delektuję się tą chwilą, bo jak każda szybko przemija, ale jak niewiele ma właściwości oczyszczająco-motywujące. Zmusza do zatrzymania się na tę frakcję sekundy, na przelotny zryw wiatru, zabłąkaną kroplę deszczu, ostatnią czarną chmurę i mobilizuje. Uwielbiam deszcz. Lubię zmoknąć, by potem móc usiąść przy oknie z kubkiem gorącej herbaty lub kawy i odczytywać wzorki powstające na szybie. Wsłuchuję się w stukot kropli uderzających o parapet, których maestria może się niemal równać z symfoniami Beethovena, pełna dynamiki, suspensu, ale i nadziei. Słowo 'pada' jest zupełnie nieadekwatne i mało zgrabne, by oddać to co oznacza. Niemniej jednak gdy pada, czuję się zupełnie we właściwym miejscu - w naturze. A chwila gdy burza ustaje, gdy słońce nieśmiało przebija się przez chmury, ta chwila wyzwala niemal odurzające emocje, wyzwala energię do działania.
Wczoraj była burza. Przyszła nagle, trochę z zaskoczenia, nie trwała za długo, ale wystarczająco. Choć nie miałam możliwości bliżej się z nią zapoznać, świadomość, że była jest budująca - ileż można znieść upałów?Q? Była także bardziej abstrakcyjna burza, huragan, by nie powiedzieć tsunami. W kuchni. Ze mną w roli głównej. Jakoś tak się zawsze dzieje, że jak gotuję, to niczym na polu bitewnym, brudne garnki 'sieją się' gęsto, piętrzą się w każdym możliwym zakątku, chwiejąc się zagrożone upadkiem. Przerażające pobojowisko, które straszy ciężkimi do zmycia warstwami resztek jedzenia (nie żeby przypalonego, broń Boże ;P). Na czas posiłku zamykam kuchnię, nie pozwalam nikomu wchodzić. Potem zakasuję rękawy i ... niemal w transie wiodę świat kuchenny do oczyszczenia (sic!). Gdy zgaszam ostatnią lampkę (nie lubię dużych świateł, wolę kilka małych, choć może to niekoniecznie bardzo ekologiczne), czuję się spełniona. Rzucam ostatnie spojrzenie na to miejsce, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej walały się dowody braku mojego logistycznego podejścia do gotowania. Już nie pada. Stoję w drzwiach przez chwilę i napawam się porządkiem. Mogę odejść.

***

Pada :D - pomyślała w duchu. Baczy obserwator dostrzegłby błysk w jej oku. W jej głowie rodził się zapewne jakiś niecny plan :P

***
Cdn_

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz