Od kilku dni nawiedzają nas niemal tropikalne (jak na te szerokości geograficzne) upały. W ciągu dnia ciężko funkcjonować, dopiero wieczór przynosi chwile ochłody. Przechadzamy się po mieście. Parki są pełne piknikujących, rozbrzmiewa muzyka, smażą się hamburgery czy inne kolby kukurydzy. Życie toczy się normalnym rytmem, powoli, majestatycznie. Oprowadzamy znajomego po centrum. Gdy docieramy w okolice katedry, atmosfera się zmienia... przy najmniej dla mnie. Odgrodzony policyjnymi barierkami fragment ulicy tonie w różach, norweskich flagach, listach do tych, których już nie ma i maskotkach, przypominających o beztrosce, która została tak drastycznie przerwana.
Patrzę na ludzi, których robią sobie zdjęcia przy zniczach i nie wierzę własnym oczom. Czuję dyskomfort. Stoję przez chwilę niczym zamurowana, po czym szybko odchodzę. Może jestem dziwna, a może...
The show is over. You are dismissed!
Czy można czuć winę, że świeci słońce, że jest wspaniały dzień, którego Ci, których odeszli, nie mogą doświadczyć? :s
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz