środa, 2 września 2009

...hmm...

Pada = pisanie.
Tak już chyba mam, że jak pogoda siada, to ja też... przed kompem i myślę, co by tutaj zmajstrować ;) Właśnie zrobiłam muffinki mocno czekoladowe dla dziadka na imieniny, pachnie w całym domu, a ze mnie jeszcze pot się leje, mimo że do kuchni mam daleko :P Mam nadzieje, że muffinki dotrwaja do popołudniowego spotkania z dziadkiem, a może uda się jeszcze jakieś zdjęcia zrobić.

Ostatnio nie bywałam aktywnie na blogu. P. przyjechał i więcej czasu spędzałam za kółkiem niż przed kompem lub piekarnikiem. Ale cóż, nie zawsze można tylko piec i jeść. Czasem trzeba ruszyć się i zobaczyć kawałek świata, tym bardziej że zaraz znowu będę w innym świecie i inne rzeczy będą na głowie. Także skorzystałam z okazji i zabrałam P. na wycieczkę w czasie - do Krzyżaków. Od jakiegoś czasu chodziła za mną wizyta u Wielkiego Mistrza, ale jakoś tak nie mogłam się zmobilizować. A teraz jeszcze była okazja specjalna - pierwsza jazda autostradą A1 (brzmi dumnie, czyż nie?Q?). Aby nie zaburzyć równowagi w tym co jest istotne, a co nie, oszczędzę Wam opisu moich wrażeń z przejażdżki tą najwspanialszą z dróg na Pomorzu. Powiem tylko, że Gustav śmigał, aż mu się lusterka trzęsły z radości ;), P. spał - wiadomo, dla niego to żadna atrakcja - a ja wsłuchana w piosnki dochodzące z odtwarzacza, marzyłam o podboju świata. No może nie od razu. Na początek zamek krzyżacki ;)
U Krzyżaków byłam... właśnie próbowałam sobie przypomnieć kiedy i aż zamarłam, bo toż to zeszły wiek był, by nie wspomnieć wieku mojego :p. Ale gorsze było chyba to, że z tej wizyty nie pamiętałam absolutnie NIC! Może jakiś bilobil czy coś trzeba zacząć brać, bo pamięć już nie ta. Z drugiej strony wszystko było nowe, odkrywcze i przez to ciekawsze. A jest co podziwiać. P. był pod wrażeniem :D Chodził, chodził i długo mielił w sobie tę myśl, to zdanie, które w końcu padło po paru godzinach i brzmiało: 'Jest naprawdę ogromny. Nie sądziłem, że będzie AŻ tak duży' - czyt. KOMPLEMENT! Nie żebym jakoś bardzo identyfikowała się z Krzyżakami, ale byłam dumna :D Wrażenia nie zepsuła nawet awaria prądu, która uniemożliwiła zobaczenie pewnych miejsc, czy też płacenia kartą kredytową :o - to taki przypominacz, że mimo wszystko jesteśmy na wschodznich obrzeżach EU ;)
Był także wypad do Sopotu, obowiązkowy spacer po molo i odwiedziny w Wedlu na deser czekoladowy... mniamiam (choć ilości czekolady nawet dla takich amatorów czekolady jak my była trudne do pochłonięcia).
Następny w kolejności był Park Słowiński i kąpiel w piaskach ;) Ponieważ pogoda dopisywała zrobiliśmy sobie spacerek w obie strony. A to skutkowało tym, że nasz apetyt rozrósł się do galaktycznych rozmiarów. A w Łebie - ku mojemu wielkimu zdumieniu - były pustki, więc mogliśmy sobie przebierać w knajpach i zdecydować się na coś co zaspokoi nasze puste żołądki. Wielkim zaskoczeniem było to, co znalazło się na naszych talerzach ;) A mianowicie - RYBY. Generalnie nie powinno nikogo dziwić, że będąc na morzem je się ryby. Bynajmniej, ale jeśli ma się parę dość ortodoksyjnych przeciwników wszelkiego pokarmu pochodzenia morskiego, fakt ten może zdumiewać. A może na starość (sic!) człek przestaje być takim ortodoksem ;) Także jedliśmy ryby, a potem wymarzone gofry. Historia gofrów jest prosta, bez większych namiętności, zdrad, morderstw czy innych intryg. Chcieliśmy zjeść gofry, już u Krzyżaków, ale okazało się to wyczynem na skalę opłynięcia świata na tratwie Kon-Tiki, a pewnie i to okazałoby się bardziej wykonalne niż dostanie gofrów w Malborku o godzinie 16.oo. Ale Łeba nas nie zawiodła, o nie, dostaliśmy gofry bez problemu, a dodatki były najróżniejsze. Jednak P jest konserwą, ja w sumie też, więc on miał - surprise surprise - z czekoladą, a ja skromniej z malinami ;).

I tyle. P już dawno jest z powrotem na rodzinnej ziemi, a ja ciągle gdzieś biegam, coś załatwiam, ostatnie rzeczy przed wyjazdem, jeszcze ostatnio wizyty, spotkania i formalności. I tylko wieczorem, gdy kładę się spać, myślę sobie, że trzeba napisać coś na blogu, pojawiają się myśli różne, pomysły - mówię sobie zapisz, bo zapomnisz, ale nie zapisuję ... - a potem w wolnej chwili przeglądam różne blogi i zaczytuję się w nich, obiecując w duchu, że się przyłożę i też coś napiszę... i nic... następnego dnia znowu biegam, coś załatwiam i nie mam czasu, bądź siły/weny. Ahjo, ... mam nadzieję, że wkrótce się trochę uspokoi. A w międzyczasie ... udało mi się wypożyczyć książkę 'Handlarz kawą' Davida Lissa... tylko nie wiem kiedy zdążę ją przeczytać :s
Oddaję głos do studia_

Uzupełnienie: muffiny mocno czekoladowe

Przepis na muffiny pochodzi z blogu Moje Wypieki . Trochę go zmodyfikowałam. Muffinki wyszły bardzo czekoladowe, choć jeśli ktoś jest amatorem słodkich wypieków, to musi dodać więcej cukru lub przynajmniej czekolada bądź chips czekoladowe muszą być słodkie (ja dodałam wersje z co najmniej 70% zawartością kakao).

1 komentarz:

  1. Fajne sa takie podroze; mnie te rejony Polski kojarza sie z dziecinstwem i wakacjami, bardzo dawno juz nie bylam nad Baltykiem... I u mnie tez by bylo pewnie polowanie na gofry ;)
    Zycze duzo wolnego czasu, weny i energii ;)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń