środa, 23 września 2009

Mała rozmowa o pogodzie...

Tak mi się skojarzyło z angielskim wyrażeniem small talk, stąd ten tytył. A dlaczego taki? Bo dziś moje przemyślenia niekulinarne i w najmniejszym stopniu nieintelektualne, czyli takie typiczne small talk.
Każda szanująca się (sic!) rozmowa brytyjska powinna zaczą się od rozważań meteorologicznych. Także na zachodzie bez zmian. Powróciły upały - noki, nie upały, ale zdecydowany wzrost temperatury w stosunku do tego, czego by się oczekiwało we wrześniu - a wraz z nimi letni nastrój zupełnie nie sprzyjający ciężkiej pracy u podstaw. Ale jakoś trzeba się z tym pogodzić ;) Tutaj. Problem pojawia się, gdy zbliża się wyjazd w północne regiony Europy, tzn. północne względem obecnego położenia :p Wyjaśniam. Otóż sandały zamieniam na kalosze i jadę do Amsterdam. Tak, tak, bynajmniej nie narzekam. Jestem w siódmym niebie i nie ma w tym stwierdzeniu ani szczypty ironii. Jednak obleciał mnie strach na myśl, że nie mam stosownych butów. A takowego odkrycia dokonałam w niedawnej przeszłości, choć pragnęłam wymazać je ze swojej podświadomości, rezultat jest taki, że teraz na gwałt okazały się potrzebne normalne buty. Peszek, jak to niektórzy mówią,
Tutaj dochodzimy do sedna mojej małej rozmowy o wszystkim i niczym, a mianowicie o tym, że dokonałam kolejnego odkrycia. Tym jednak razem ma ono bardziej brzemienne skutki. Otóż odkryłam, że kobieta, która ponoć zamieszkiwała moje JA albo zagineła, albo - co gorsze - wymarła śmiercią tragiczną. Albowiem oficjalnie mogę to powiedzieć: nie cierpię kupować butów! Co więcej ,w ogóle nie lubię kupować ciuchów i zawsze mnie zastanawiało dlaczego nikt nie wymyślił czegoś takiego jak ciuchy, które się nie znaszają - jest w ogóle takie słowo?Q? - i na dodatek potencjalnie jeszcze są odporne na wszelkie wpadki praniowe i temu podobne. Pomarzyć dobra rzecz. I tak zawsze, gdy dochodzi do momentu, że już nie mam co na grzbiet lub kopyto włożyć, jak opętana szukam czegoś, co mogło by zmienić tę niekorzystną sytuację. A wtedy jestem zła, bo nigdy nic nie ma, a mnie nie bawi chodzenie po sklepach i szukanie czegoś, bo będzie mialo chociaż znamiona wygody i użyteczności w tej gmatwaninie szmat ,jakie wieszają w co niektórych sklepach. No a że jeszxze zawsze mi szkoda wydawać pieniądze na ciuchy - książa wydaje się być bardziej pożyteczna, nieprawdaż?Q? - więc ostatecznie prowadzę walkę z wiatrakami. Gdy już zupełnie zrezygnowana nie jestem w stanie podnieść nogi ani ręki, by przekroczyć próg kolejnego sklepu, biorę co popadnie i udaję, że sprawa załatwiona. Po czym wracam do domu i już wiem, że za tę chwilę samozadowolenia, że dokonałam zakupu i mam co wdziać na siebie, sporo zapłacę - będę uprawiać polski sport narodowy, jakim jest marudzenie, przez parę dni, po czym rzucę rzecz w kąt i po raz kolejny przejrzę zawartość swojej skromnej garderoby. Na pewno coś da się jeszcze ponosić ;)
Z butami jest tak samo, a może nawet jeszcze gorzej, bo ciuch najwyżej będzie na mnie zwisał, albo się opinał, albo po prostu źle wyglądał, ale but musi być perfect, bo jeśli nie, to będzie bardzo bolało. Naprawdę! But musi być wygodny i nie zgadzam się z tekstami, że czasem trzeba pocierpieć, otóż, dziękuję postoję. Jeśli chłopiec chce mieć szpilki, to proszę bardzo, mogę mu nawet je kupić, jeśli tylko będzie je nosił. Nie rozumiem, dlaczego ja muszę się męczyć, a on może wygodnie?Q? no dobrze, czasem zakładam, nie szpilki, niech mnie o to nikt nie posądza, ale co bardziej kobiece buty, ale jeśli mam biegać po mieście, to muszę mieć wygodne buty przez duże W! I basta.
Dziś podjęłam się tego heroicznego wyczynu i pojechałam kupić buty. Wsiadłam w tramwaj i mówię sobie: Tam jest jeden fajny sklep, jeśli nie tam, to jedziesz bez butów. Kropka. Punto.Tramwaj jechał niemiłosiernie długo, jakby specjalnie chciał przedłużyć moje katusze. W końcu zajechał, wysiadam, żar się leje z nieba. Jakoś tak mi akurat wyszło robić zakupy o 1 po południu :s Nic, idę do sklepu, patrzę, hmm, całe ściany butów. Miodzio, tzn. że ja mam coś tutaj znaleść?Q? Chodzę od jedej półki do drugiej, te niby mogłyby być, ale w sumie nie, nie podobają mi się. Tamte są fajne, ale przemoknę w pierwszej ulewie i jeszcze przyjdzie mi spędzić pobyt w Amsterdamie w łóżku z grypą (hmm... tricky :o). Te nie, bo za kolorowe, tamte za bardzo otwarte. Chodzę między tymi półkami i ręce mi opadają. Chyba jestem za wybredna, albo nie wiem co. Już chciałam opuścić lokal ;), gdy ostatnim rzutem na taśmę dostrzegłam ten blask. Podchodzę, patrzę. Hmm, nie są dokładnie takie jakie chciałam, ale są czarne, pełne i nie z materiału. Oki, podejmuję szybką decyzję i gonię za sprzedawcą.Proszę o numer 39. Sprzedawca znika za drzwiami magazynu. Czekam, jedna chwila, dwie, trzy. Już zaczynam kreślić w głowie czarny scenariusz, że jadę do Amsterdamu bez butów i że zamiast zwiedzać zabytki, będę zwiedzać sklepy obuwnicze. Sprzedawca powraca z niewyraźną miną i mówi, że jest albo 38 albo 39,5 ale że mam spróbować. Hmm, mam wątpliwości, bo z reguły daję się ostatecznie naciągnąć na buty innego rozmiaru, że niby się dopasują, a potem niemal mumifikuję swoje stopy. Mówię ok, tylko dlatego, że chłopak się stara. Ten otwiera pudełko, a tam białe buty. Nasze spojrzenia się spotykają. Ja unoszę brwi - ten numer już nie przejdzie - a on zaczyna szczerzyć zęby w rozbrającym uśmiechów z typu UPS, zaraz poszukam właściwych. I poszedł, powrócił triumfalnie niczym zdobywca. Były czarne 39. Jednak da się :p. Wdziałam się w buty i stwierdziłam, że najgorzej nie wyglądają. Biorę  - mówię do sprzedawcy, a on uśmiecha się i ładnie pakuje buty. I wszyscy są happy. Pytanie tylko jak długo. No cóż, nie jest to najlepszy pomysl, by brać buty na wycieczkę ,ale cóż... przynajmniej je mam :o

W ramach akcji 'Niech będzie dziś chociaż coś dobrego', zrobiłam sobie genialną komosę po prowansalsku wg przepisu Montignaka. Aż trudno było mi się powstrzymać, by nie zjeść wszystkiego od razu. Dlatego też zdjęć brak, bo jakoś tak nie miałam głowy do robienia aranżacji. Może następnym razem.
To tyle na dziś. Odaję głos do studia.
Pozdrawiam_

5 komentarzy:

  1. a studio na to niemożliwe ;)
    nie uwierzysz ale ja też nienawidzę robić zakupów choć robię (pfu pfu robiłam ) je dość często a butów mam więcej niż majtek ;)
    a dziś zaszalałam i staniczek kupiłam ;)
    a ja poproszę o przepis na komosę wg MM :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany a ja myślałam, że jestem jedyną przedstawicielką naszej płci, która nienawidzi kupować ciuchów! Buty lubię, ale na te które mi się podobają mnie nie stać. No okay może mnie stać, ale musiałabym odmówić sobie kupowania innych rzeczy jak gadżety kuchenne. A tego bym nie przeżyła ;)
    A wiesz z Anglikami to wcale tak nie jest. Oni nie cierpią rozmawiać o pogodzie. Przynajmniej Ci tutaj na północy. A jak ktoś zaczyna narzekać na deszcz, to zaczyna ich nosić :) Także moja droga jak przyjedziesz do Manchester to o pogodę nie pytaj :))
    Super post lubię czytac 'kobietkowe' notki :)
    Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli jednak jest nadzieja w narodzie ;) hihihi
    A co do pogody i Anglików, to zakładam, że to młodsze pokolenie może już o pogodzie nie lubić rozmawiać. Gdy jednak myślę sobie o moich host familiach (co najmniej dwie generacje różnicy), których parę miałam, to śniadaniowa i popołudniowa gatka zawsze dotyczyła pogody... :p
    A w Manchesterze nie byłam i może należałoby to zmienić.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ano :) Daj znać ja tu jeszcze będę do listopada przyszłego roku :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja buty lubię kupować. Nie znoszę nabiustników, bo zawsze się ich namierzę, że przechodzi mi ochota na zakup. Podobnie ze spodniami. Ze wszystkiego wolę zakupy spożywcze :)

    OdpowiedzUsuń