czwartek, 17 września 2009

Włosko-polskie spotkanie z polsko-włoską pizzą



Zakładam, że jak powiem iż miałam tzw. stresa, mówiąc nieczysto po polskiemu ;), piekąc pizzę dla Włochów, to znajdę zrozumienie u szacownych czytelników. Także mówię: MIAŁA STRESA! Innymi słowy, mój przyjaciel Stres postanowił przyłączyć się do pieczenia i razem stawialismy czoła siłom nieprzyjaciela Drożdża.
A historia od początku wygląda mniej więcej tak, że już jakis czas temu bylismy na domowej pizzy u znajomego i ja się byłam tak co baczniej przyglądałam poczynaniom owego znajomego. Zachęcona tym, co zaobserwowałam, postanowiłam sama wypróbować tę tajemną sztukę, jaką jest pieczenie pizzy. I takem uczynił. Mój pierwszy raz :o obył się bez fanfar i pokazu sztucznych ogni. Pizza była zjadliwa, aczkolwiek pozostawiała wiele do życzenia. Potem przyszła kolejna próba i rodzina była zachwycona. Choć według mnie ciasto było trochę za grube. Koniec końców przyszedł dzień rewanżu i zaanonsowana została pizza night. Stres nie czekał długo, co to bym się nie czuła samotnie i dzielnie towarzyszył mi w przygotowaniach. Po czym okazało się, że z zaproszonych gosci nie pojawił się dokładnie nikt :( Nie żeby mnie nie lubili, lub nie chcieli spróbować pizzy. Tak się czasem układa. Ale co się odwlecze, to nie uciecze i podjęłam kolejną próbę zorganizowania pizza night - a to tam, stres intrygującym kompanem jest, przynoszącym pełnie wrażeń. I oto wczoraj odbyło się owe spotkanie. Przygotowania zaczęłam dosć wczesnie, bo chciałam mieć pewnosć, że ciasto będzie miała odpowiednią ilosć czasu na 'rozwój duchowy'. Rosło sobie i rosło, aż nawet w pewnym momencie się u znudziło w misce i zrobiło sobie wypad na kuchenny blat. Nie zmieniło to jednak faktu, że dobre było :D Bardzo dobre. Włosi przescigali się w zachwytach, aż mi głupio było, bo według mnie ciągle cos robię źle, bo ciasto jest trochę grube. Nie mniej jednak wieczór kulinarny należał do udanych. Nawet ciasto, które zrobiłam w przypływie wspaniałomyslnych uczuć wobec tych wszystki, co to o dietach mówią i tylko mówią, smakowało, choć nie było w nim ani grama mąki czy cukru ;)
A oto i przepis na ciasto na pizzę (w sumie wychodzą 4, choć może mogłoby wyjsć i 5):

Składniki:

1 kg mąki
600 ml ciepłej wody (choć mi starczyło mniej)
50 g swieżych drożdży
6 łyżek oliwy
30 g soli

Wyrabianie ciasta:
W szklance ciepłej wody rozpuscić drożdże (ja dodaję trochę cukru, szczyptę)i zostawić aż 'rusza' - byle by nie uciekły ;). W drugiej szklance ciepłej wody rozpuscić sól. Przesiać mąkę, zrobić zagłębienie, wlać rozczyn z drożdży, sól, oliwę i resztę ciepłej wody (może nie całej od razu. Jesli ciasto będzie za suche stopniowo dodawać, ale też żeby nie przedobrzyć). Zagniesć ciasto. Odstawić do wyrosnięcia (ja zostawiłam na 1,5 h, po czym jeszcze raz zagniotłam i zostawiłam na kolejną godzinę, choć teoretycznie nie ma takiej potrzeby).
Gdy ciasto ładnie wyrosnie, wyjąć z naczynia, czy gdziekolwiek ono wyrastało, podzielić na częsci, wg uznania, choć z tej ilosci ciasta to minimum 4 pizze o srednicy ok. 30 cm. Rozwałkować i powkładać na blachy do pizzy czy zwykłą blachę.
Jesli chodzi o 'farsz' to jak kto lubi, choć wiadomo, że włoska pizza powinna być z mozzarellą (a nie, nie daj Boże, zwykłym żółtym serem). Przed nałożeniem składników powinno się rozsmarować trochę oliwy na ciescie.
Ostatnim moim odkryciem w smaku pizzy jest pizza valtellinese, czyli pizza z typową szynką pochodzącą z Valtellina - bresaolą, rukolą i parmezanem (piecze się pizzę tylko z pomidorami i mozzarellą, a resztę składników nakłada już po upieczeniu). Miodzio. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz