czwartek, 4 marca 2010

… o północy…

Próbuję ogarnąć nieład w mojej skromnej przestrzeni kosmicznej. Zapanować nad wszędziesiępanoszącymi kartkami papieru, długopisami, słownikami i innymi dobrodziejstwami najwspanialszej z cywilizacji. Piję kolejną kawę, choć oszukuję samą siebie. Decaf… placebo… zwał jak zwał. Liczy się kolejny łyk, kolejna nutka pseudoaromatu. I dostaję za swoje. Po wczorajszym piciu kawy, tym razem normalnej, z pełną zawartością kofeiny, o godzinie zdecydowanie niestosownej, dopadł mnie tego konsekwencyj o północy. Umówiona na randkę z Morfeuszem, zostałam wystawiona bezczebelnie do wiatru, a duło wczoraj niczego sobie, choć Xynthia, czy jak tam ona się zwała, nie szalała już tak dobiwszy się w te zapomniane rejony Europy.
Północ. Gaszę lampkę. Moszczę się w swoim łóżeczku i …. nic. Czekam. Przewracam się z jednego boku na drugi. Nic. Wielkie nic. Sen nie przychodzi. Myślę. Tak, pozwalam sobie na takie folgowanie od czasu do czasu, choć otwarcie się do tego nie przyznaję. Rozważam. Zapalenie światła i zabranie się za książkę. Zapalenie światła i podjęcie próby ogarnięcie alternatywnej aranżacji, która od jakiegoś czasu panuje w moim królestwie. Założenie słuchawek na uszy i słuchanie audiobooka. Nicnierobienie. Wygrywa opcja pierwsza. Zapalam lampkę. I… pęk. Ciemność. Ciemność widzę. Pozwalam sobie na chwilę intensywnego myślenia nad tym, co właściwie się wydarzyło. Reaguję – przynajmniej w mojej bardzo subiektywnej ocenie – bardzo szybko i nadzwyczaj efektywnie (efektowanie też – obijając się o metalową ramę łóżka, robiąc masę hałasu). Zapalam drugą lampkę. A-ha, tu Cię mam. Chciał mi przeszkodzić w mym nocnych zamiarach, ale nie takie ze mną numery. Jako osobnik o niewyjaśnionych i nie do końca zrozumiałych ciągotach do obszarów arktycznych, uwielbiam gdy jest ciemno za oknem, ale niekoniecznie już w środku. Także posiadam artylerię lamp, lampek wszelkiej maści, kiedyś wspieranych także przez kawalkadę świec, ale jakoś duszno mi się robiło w moim małym światku, więc świece stoją i się kurzą. Lamp dużych jednak nie lubię. Nie lubię jak rażą w oczy, oślepiają, zabierają wszelkie tajemnice i sekretne zakamarki pomieszczeń. Lubię zapalać kilka lampek – teraz wszyscy prośrodowiskowi, ekologiczni etc mogą zaczać sobie używać :p – tak że każda daje trochę światła, wystarczająco, by oświetlić róg poduszki, kilka grzbietów książek, łapki maskotki, jedną wskazówkę zegara, kubek z niedopitą kawą, rzucić cień na ścianę, pokryć mistyczną kurtyną kąty pokoju. Jest cicho, mrocznie, zupełnie bezsennie. Biorę książkę do ręki i zatapiam się w ‘świat przedstawiony’.
Rano otworzyłam oczy, zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że czas już wstawać. Oporządziłam się, sprysznicowałam i udałam do kuchni po poranną herbatę. Tam spojrzałam ponownie na zegarek. Była 7.38. Nie ma to jak dobrze zacząć dzień :s
Pozdrawiam_

8 komentarzy:

  1. Dagal, ja mogę spać 3–4 godziny na dobę. W nocy, podobnie jak Ty, cierpię na bezsenność. Ale nie jest to dla mnie powód do rozpaczy. Szkoda życia na spanie. :-) A co do światła, również lubię pomieszczenia oświetlone kilkoma źródłami światła. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż :s mój organizm domaga się ciut więcej snu. Jednak niespanie nie jest problemem in se, czasem jednak człek jest zmęczony, chciałby zasnąć, a tu nic z tych rzeczy :s
    Generalnie jednak jestem daleka od rozpaczy :D potrzebowałam kontekstu dla grzbietów książek - zwrot wpadł mi do głowy i nie chciał odpuścić. Musiałam go jakoś wyrazić :p hihihihihihihihi
    Pozdrawiam świetlnie_

    OdpowiedzUsuń
  3. Normalnie poczułam aromat kawy i zobaczyłam te ciemności rozświetlone punktami świecących lampek... A po kawie, to ja śpię jak niemowlę. Niestety. Więc jak muszę siedzieć nocami, to nic mnie nie potrafi utrzymać :( Czasami yerba mate zadziała, ale to tylko jak jej się zechce, albo jak mi się nie chce - spać ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak pobudka o całkiem przyzwoitej porze, za pięć 14 ;D To mój rekord, również przez długie-nocne dumanie nad książką i nie tylko. Ostatnio odświeżam sobie stare filmy z półeczki, na słuchaweczkach, nikomu nie wadząc... ale rozumiem twój ból z tą kawą. Gorsze jednak niż brak snu, wydają mi się nagłe napady kołatania serca i wiecznie roztrzęsione jak u narkomana ręce. Znasz li to??

    pozdrawiam współ-siostrę w kofeinowym uzależnieniu! A co... Na coś trzeba umrzeć, prawda? ;]

    OdpowiedzUsuń
  5. Sylwia, mnie też kawa jakos szczególnie nie pobudza, ale uwielbiam jej smak, więc piję kiedy przychodzi mi na nią ochota. A później ponoszę konsekwencje :p

    Anhelli, ależ znam ci ja, znam owe objawy bardzo dobrze :o gdyż miłosć ma do kawy jest znacznie większa niż możliwosci przyswajania magnezu :p hihihihi
    No cóż, dzień bez kawy to dzień stracony ;) nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozdrawia ciepło Dagal, przede mną kolejna bezsenna noc...

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. A cóż się stało, Polko, że spać nie możesz?
    Mam nadzieję, że chociaż doborowe towarzystwo masz w tym bezsennym czasie.
    Pozdrawiam cieplutko!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Doborowe towarzystwo to muzyka co sobie cicho płynie z głośnika...
    Nie mogę spać przez sąsiada z góry...
    Długa opowieść. Na szczęście już niedługo :)

    OdpowiedzUsuń