Po wczorajszej burzy znowu świeci słońce i co gorsza znowu jest zdecydowanie za ciepło. Ale nie narzekam. Wieczorny spacer w poburzowym powietrzu był bardzo odświeżająco-rewitalizujący. Do domu gnała mnie jednak myśl o tym, by spróbować świeżoupieczonych nie-cudów. I znowu dostałam w łeb. Wniosek numer uno: może niekoniecznie z ciasta chlebowego da się zrobić bułki :o; wniosek numer duo: jak z wszystkim, pośpiech nie jest sprzymierzeńcem! Następnym razem trzeba zarezerować dużo czasu, najlepiej nie mieć innych planów na potem, jak ewentualnie próbowanie tego, co potencjalnie miało wyjść, a co może nie do końca się udało ;)
Jest niedziela rano, no już nie tak rano, bo po 10.oo. Obudziłam się zdecydowanie za późno, więc znowu wszystko w biegu. Ale od początku. Otóż ostatnio były imienin taty Paolo, więc w ramach prezentu postanowiłam upiec ciasto :o - tak teraz jest miejsce na śmiech... proszę proszę... bez krępacji... już? Mogę dalej? Także jak już pisałam postanowiłam upiec ciasto i pech chciał, że jestem zdecydowanie za ambitna jak na swoje możliwości i oczywiście wybrałam jakies megatrudne ciasto. Tzn. pewnie dla tych, którzy pieką, to bułka z masłem, ale ja jeszcze nie osiągnęłam takiego pułapu, choć bułkę z masłem umiem zrobić, zaraz bułki nie umiem, nie wyszły wczoraj za bardzo :p. Anyway, ciasto miało być z serkiem i jagodami. Oczywiście o jagody tutaj trudno, więc były borówki (pominę nazwę państwa), ale to niewiele zmienia. Zabrałam się za robienie, przepis czytam dziesięć razy, zerkam kolejne dwadzieścia, by się upewnić i jeszcze z kilka ot, tak gdy coś tam się gotuje, piecze, czy udaejżewychodzi. Wiem, że jestem trochę nadgorliwa, ale jak już wspomniałam, nie osiągnęłam jeszcze pułapu pieczenia ciast bez 'prześladowania' przepisu. I niby wszystko gra, choć już jak układałam na siebie kolejne warstwy, to mi nie za bardzo to grało, ale może się mylę - pocieszam się w duchu. Hmm... noki, nie będę się tłumaczyć, że piekarnik nie do końca działa jak trzeba - choć cieszę się, że w ogóle jest :p - ale na pewno jest też trochę winy w 'nim'. Potem oczywiście cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Ostateczny rezultat był mało estetyczny, bo troszkę oklapły, ale w sumie w smaku nienajgorszy. Rodzinie smakował, choć ja oczywiście podchodzę do tego sceptycznie. Następnym razem będzie lepiej. I teraz właśnie jest ten następny raz i znowu mam stresa, bo już gonię czas, mogę się nie wyrobić i znowu wszystko w pośpiechu - patrz wyżej wniosek numer uno dot. chleba: zmiana - dot. nie tylko chleba, ale kucharzenia ogólnie ;) Jak już wspomniałam, wstałam za późno, więc biegiem do sklepu, bo wczoraj wieczorem okazało się, że nie ma mąki normalnej w tym domu. Ze sklepu biegiem do domu i nie zważam na taki mały detal, że Paolo jeszcze śpi, zabieram się za walkę z garnkami, proszkami do pieczenia i innymi cudami. Robię ciasto pod tytułem 'Szarlotka z budyniem' z blogu Mojewypieki Dorotus76. Tak a propos tego blogu, to jest genialny, są tam super przepisy i piękne zdjęcia... które pozwalają pozbyć się złudzeń, że to co wyszło z mojego piekarnika miało tak wyglądać. Anyway, ciasto zrobione, podzielone i teraz się chłodzi/mrozi. Zaraz będę musiała się zabrać za obieranie jabłek i kończenie tego cuda. Na 13.oo idziemy na lunch, pewnie się spóźnimy, bo wszystko jest na styk, a w tym piekarniku zawsze piecze się trochę dłużej niż to sugeruje przepis. Ahjo, do boju... w poniedziałek będę robić ciasto z truskawkami :o ponoć łatwe. Bodutku, wygląda, jakbym miała piekarnię hihihihihihi... no w sumie to gdzieś tam tli się taka myśl, ale póki co, to muszę się jeszcze wiele nauczyć.
Teraz czas na kawę... do napisania!
Jest niedziela rano, no już nie tak rano, bo po 10.oo. Obudziłam się zdecydowanie za późno, więc znowu wszystko w biegu. Ale od początku. Otóż ostatnio były imienin taty Paolo, więc w ramach prezentu postanowiłam upiec ciasto :o - tak teraz jest miejsce na śmiech... proszę proszę... bez krępacji... już? Mogę dalej? Także jak już pisałam postanowiłam upiec ciasto i pech chciał, że jestem zdecydowanie za ambitna jak na swoje możliwości i oczywiście wybrałam jakies megatrudne ciasto. Tzn. pewnie dla tych, którzy pieką, to bułka z masłem, ale ja jeszcze nie osiągnęłam takiego pułapu, choć bułkę z masłem umiem zrobić, zaraz bułki nie umiem, nie wyszły wczoraj za bardzo :p. Anyway, ciasto miało być z serkiem i jagodami. Oczywiście o jagody tutaj trudno, więc były borówki (pominę nazwę państwa), ale to niewiele zmienia. Zabrałam się za robienie, przepis czytam dziesięć razy, zerkam kolejne dwadzieścia, by się upewnić i jeszcze z kilka ot, tak gdy coś tam się gotuje, piecze, czy udaejżewychodzi. Wiem, że jestem trochę nadgorliwa, ale jak już wspomniałam, nie osiągnęłam jeszcze pułapu pieczenia ciast bez 'prześladowania' przepisu. I niby wszystko gra, choć już jak układałam na siebie kolejne warstwy, to mi nie za bardzo to grało, ale może się mylę - pocieszam się w duchu. Hmm... noki, nie będę się tłumaczyć, że piekarnik nie do końca działa jak trzeba - choć cieszę się, że w ogóle jest :p - ale na pewno jest też trochę winy w 'nim'. Potem oczywiście cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Ostateczny rezultat był mało estetyczny, bo troszkę oklapły, ale w sumie w smaku nienajgorszy. Rodzinie smakował, choć ja oczywiście podchodzę do tego sceptycznie. Następnym razem będzie lepiej. I teraz właśnie jest ten następny raz i znowu mam stresa, bo już gonię czas, mogę się nie wyrobić i znowu wszystko w pośpiechu - patrz wyżej wniosek numer uno dot. chleba: zmiana - dot. nie tylko chleba, ale kucharzenia ogólnie ;) Jak już wspomniałam, wstałam za późno, więc biegiem do sklepu, bo wczoraj wieczorem okazało się, że nie ma mąki normalnej w tym domu. Ze sklepu biegiem do domu i nie zważam na taki mały detal, że Paolo jeszcze śpi, zabieram się za walkę z garnkami, proszkami do pieczenia i innymi cudami. Robię ciasto pod tytułem 'Szarlotka z budyniem' z blogu Mojewypieki Dorotus76. Tak a propos tego blogu, to jest genialny, są tam super przepisy i piękne zdjęcia... które pozwalają pozbyć się złudzeń, że to co wyszło z mojego piekarnika miało tak wyglądać. Anyway, ciasto zrobione, podzielone i teraz się chłodzi/mrozi. Zaraz będę musiała się zabrać za obieranie jabłek i kończenie tego cuda. Na 13.oo idziemy na lunch, pewnie się spóźnimy, bo wszystko jest na styk, a w tym piekarniku zawsze piecze się trochę dłużej niż to sugeruje przepis. Ahjo, do boju... w poniedziałek będę robić ciasto z truskawkami :o ponoć łatwe. Bodutku, wygląda, jakbym miała piekarnię hihihihihihi... no w sumie to gdzieś tam tli się taka myśl, ale póki co, to muszę się jeszcze wiele nauczyć.
Teraz czas na kawę... do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz