niedziela, 28 czerwca 2009

A w niedzielę upiekę szarlotkę z budyniem :o

Po wczorajszej burzy znowu świeci słońce i co gorsza znowu jest zdecydowanie za ciepło. Ale nie narzekam. Wieczorny spacer w poburzowym powietrzu był bardzo odświeżająco-rewitalizujący. Do domu gnała mnie jednak myśl o tym, by spróbować świeżoupieczonych nie-cudów. I znowu dostałam w łeb. Wniosek numer uno: może niekoniecznie z ciasta chlebowego da się zrobić bułki :o; wniosek numer duo: jak z wszystkim, pośpiech nie jest sprzymierzeńcem! Następnym razem trzeba zarezerować dużo czasu, najlepiej nie mieć innych planów na potem, jak ewentualnie próbowanie tego, co potencjalnie miało wyjść, a co może nie do końca się udało ;)

Jest niedziela rano, no już nie tak rano, bo po 10.oo. Obudziłam się zdecydowanie za późno, więc znowu wszystko w biegu. Ale od początku. Otóż ostatnio były imienin taty Paolo, więc w ramach prezentu postanowiłam upiec ciasto :o - tak teraz jest miejsce na śmiech... proszę proszę... bez krępacji... już? Mogę dalej? Także jak już pisałam postanowiłam upiec ciasto i pech chciał, że jestem zdecydowanie za ambitna jak na swoje możliwości i oczywiście wybrałam jakies megatrudne ciasto. Tzn. pewnie dla tych, którzy pieką, to bułka z masłem, ale ja jeszcze nie osiągnęłam takiego pułapu, choć bułkę z masłem umiem zrobić, zaraz bułki nie umiem, nie wyszły wczoraj za bardzo :p. Anyway, ciasto miało być z serkiem i jagodami. Oczywiście o jagody tutaj trudno, więc były borówki (pominę nazwę państwa), ale to niewiele zmienia. Zabrałam się za robienie, przepis czytam dziesięć razy, zerkam kolejne dwadzieścia, by się upewnić i jeszcze z kilka ot, tak gdy coś tam się gotuje, piecze, czy udaejżewychodzi. Wiem, że jestem trochę nadgorliwa, ale jak już wspomniałam, nie osiągnęłam jeszcze pułapu pieczenia ciast bez 'prześladowania' przepisu. I niby wszystko gra, choć już jak układałam na siebie kolejne warstwy, to mi nie za bardzo to grało, ale może się mylę - pocieszam się w duchu. Hmm... noki, nie będę się tłumaczyć, że piekarnik nie do końca działa jak trzeba - choć cieszę się, że w ogóle jest :p - ale na pewno jest też trochę winy w 'nim'. Potem oczywiście cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Ostateczny rezultat był mało estetyczny, bo troszkę oklapły, ale w sumie w smaku nienajgorszy. Rodzinie smakował, choć ja oczywiście podchodzę do tego sceptycznie. Następnym razem będzie lepiej. I teraz właśnie jest ten następny raz i znowu mam stresa, bo już gonię czas, mogę się nie wyrobić i znowu wszystko w pośpiechu - patrz wyżej wniosek numer uno dot. chleba: zmiana - dot. nie tylko chleba, ale kucharzenia ogólnie ;) Jak już wspomniałam, wstałam za późno, więc biegiem do sklepu, bo wczoraj wieczorem okazało się, że nie ma mąki normalnej w tym domu. Ze sklepu biegiem do domu i nie zważam na taki mały detal, że Paolo jeszcze śpi, zabieram się za walkę z garnkami, proszkami do pieczenia i innymi cudami. Robię ciasto pod tytułem 'Szarlotka z budyniem' z blogu Mojewypieki Dorotus76. Tak a propos tego blogu, to jest genialny, są tam super przepisy i piękne zdjęcia... które pozwalają pozbyć się złudzeń, że to co wyszło z mojego piekarnika miało tak wyglądać. Anyway, ciasto zrobione, podzielone i teraz się chłodzi/mrozi. Zaraz będę musiała się zabrać za obieranie jabłek i kończenie tego cuda. Na 13.oo idziemy na lunch, pewnie się spóźnimy, bo wszystko jest na styk, a w tym piekarniku zawsze piecze się trochę dłużej niż to sugeruje przepis. Ahjo, do boju... w poniedziałek będę robić ciasto z truskawkami :o ponoć łatwe. Bodutku, wygląda, jakbym miała piekarnię hihihihihihi... no w sumie to gdzieś tam tli się taka myśl, ale póki co, to muszę się jeszcze wiele nauczyć.
Teraz czas na kawę... do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz