poniedziałek, 6 lipca 2009

Weekend w Val Malenco


Tym razem weekend obył się właściwie bez kucharzenia. Z jednej strony fajnie mieć labę, z drugiej strony... hmm... to już się chyba przeradza w uzależnienie ;)Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że jakoś nie było okazji zjeść niczego typicznego, poza pizzą :P Dlatego postawiłam sobie za zadanie zbadać tę sprawę w sposób, aż za bardzo nowoczesny, a mianowicie, w necie. Hmm... nie ma to jak technologia i XXI wiek!
Wracając do weekendu. Pojechaliśmy w góry, bo ładna pogoda, bo można wypocząć, bo jest domek i w ogóle czy trzeba się tłumaczyć z chęci zmienienia położenia względem słońca?Q? Niestety w górach wylądowaliśmy dość późno, więc tylko szybka kolacja (o 22.3o) - nic specjalnego nie było w domku, więc i menu skromne :p - i spać. Pierwsza rzecz, jaką zrobiłam po przebudzeniu, to sprawdzić, co się dzieje za oknem. Mając dobrze w pamięci zeszłoroczne przygody, bałam się powtórki z rozrywki. Ale niebo było niebieskie, słońce świeciło, ptaszki ćwierkały... także z wielką ulgą udałam się do kuchni w celu zrobienia sobie kawy (tak na wszelki wypadek chciałam mieć pewność, że nie śpię ;). Ponieważ P. spał, zabrałam się za czytanie książki, która, nie będę ukrywać, coraz bardziej zaczęła mnie wciągać. Nie wiem, jaki jest dokładnie polski tytuł, ale będzie to coś w stylu :"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Jest to pierwsza część trylogii Millenium szwedzkiego pisarza Stiega Larssona, któremu się niestety było zmarło dość wcześnie. Teoria spiskowa mówi, że okoliczność jego śmierci (a także samo życie) są dość zadziwiająco podobne do wątków z powieści. Nie wiem, nie przeczytałam, więc na ten temat nie mogę jeszcze za wiele powiedzieć. Póki co, książka jest momentami za bardzo szczegółowa, ale im dalej w las, tym więcej drzew - czyt. jest coraz ciekawiej. A na marginesie dodam, że uznałam to za wielką ironię, by czytać tę książkę po włosku (sic!), dlatego czytam ją w oryginale :o - hmm... paradoks goni kolejny hihihi.
Ale wróćmy do domku w górach i sobotniego poranku. Nie wspomniałam jeszcze, że były to urodziny P. Przynam, że miałam imperialne plany, ale niestety zostały one zgaszone w zarodku - otóż piekarnik nie działał :((( ileż to ja łez wylałam. Pewnie dotarły do was informacje, że odnotowano nagły wzrost poziomu wód, tak tak, przynaję bez bicia: WINNA postawionych zarzutów! Ale nic, ileż można płakać. Mam przecież back-up plan!O radości, czyż nie jest piękne być naiwnym człekiem, wierzącym w sprzyjające okoliczności i swoje siły twórcze :D Pomarzyć dobra rzecz. Potem natychmiast na ziemię, bo trzeba ratować resztki godności. Już śpieszę z tłumaczeniem. Otóż, po drodze w góry miałam zrobić zakupy. W skład miały wchodzić między innymi jajka. Ale że nie wyrobiliśmy się, więc do sklepu nie dotarłam i tak dalej. I tylko mąkę miałam, bo ją z domu zabrałam... ale co mi po tym. Także śniadania mistrzów nie było. Były zwykłe ciastka przemysłowe, mleko o długim terminie przydatności, resztki ciasta przywiezione z Milanu i kawa wątpliwej jakości.Ale była też i świeczka i życzenie. Generalnie cały dzień żeśmy się obijali, ja bardziej umiejętnie niż chłopiec, który nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić (modlitwy o zesłanie szerokopasmowego połączenia, a w ostateczności jakiegokolwiek dostępu do netu, w górach nie zostały wysłuchane - ku mojemu wielkiemu zadowoleniu ;))I wtedy nadeszły, złowieszcze, zupełnie z nienacka (nie mam pojęcia jak to się pisze :S), podeszły nas podstępem i zmusiły do nieprzewidzianych w harmonogramie działań. Także nie było kolacji na tarasie z widokiem na dolinę, ani spaceru pod rozgwieżdżonym niebiem górskim. Był za to makaron (znowu :S) i Epoka Lodowcowa 2 ku pocieszeniu, choć zachwytu w nas nie wywołała.
W niedzielę wyszło jednak słońce, więc humory nam się poprawiły. Kolację z zeszłego wieczora odbiliśmy sobie lunchem niedzielnym, który zakończyliśmy deserem, oczywiście w moim przypadku affogato al cafè... mmmmm miodzio. Jeśli kogoś naszła myśl, czy aby trochę sobie nie folguję, to niniejszym informuję, że ... o TAK, nawet za bardzo ;). Ale stosuję dietę "od jutra" ;). Ostatecznie chmury powróciły, tym razem w towarzystwie wiatru, a przez to także i chłodu, więc koło 18.oo spakowałiśmy manatki w chcieliśmy wracać. Na drodze (sic!) stanął nam jeden "szkopuł" :D Jak to się tutaj mówi - zrobiłam casino (w tym momencie szczerzę zęby i udaję, że wcale mnie tam nie było). Otóż niosłam worek z śmieciami, a w nim resztki szklanki, która P przypadkiem zbił, i jakoś tak otarłam ledwie workiem o nogę i bach.... szrama na 5cm, krew się leje, ja stoję i nie mogę uwierzyć, że mnie się coś takiego przytrafia, a P już niemal mnie wiezie na Pronto Soccorso. STOP! Oki, rana miała znamiona wielkiego auła, ale ostatecznie nie okazała się groźna, krew szybko przestała lecieć i tylko P nie mógł zaakceptować faktu, że nie chcę do szpitala/lekarza/kogokolwiek. No bo po co robić więcej casino. A dziś to już niemal śladu nie ma, ale P jeszcze rano sprawdzał, czy noga aby na pewno jest cała i czy przypadkiem nie potrzebna jest interwencja igły i nici :o co za dużo to niezdrowo ;)

I znowu jest poniedziałek :S. Jutro mamy kolejnych gości, tym razem z Finlandii, a w czwartek lecimy do Dublina :D hurrej :D

TYLE :P
to ostatnie zdjęcie, to kompozycja pani z naszego domku, gaduła jak nie wiem kto i jeszcze dialetkem zasuwa... miodzio ;)

3 komentarze:

  1. Z ogromna przyjemnoscia przeczytalam Twoja notke popijajac poranna kawe; mam nadzieje, ze nie masz nic przeciwko, jesli dodam linka do Ciebie u siebie :D w przeciwnym bowiem razie czesto 'gubie' znalezione kiedys perelki. A Twoj blog jest taka wlasnie perelka :)
    Zazdroszcze (pozytywnie! ;) ) slonecznego weekendu w gorach, i to jeszcze w TAKICH gorach ;)
    I widze, ze stosujemy te sama diete : 'od jutra' :)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bynajmniej nie ma nic przeciwko. Cieszę się bardzo, że się podoba.
    A o dietach to dużo by mówić ;) heheehehe... ale ostatecznie zawsze jest jakieś jutro :P
    Jeśli pozwolisz, to ja także sobie Ciebie "zachowam" :D
    Pozdrawiam_

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz racje, zawsze jest jakies jutro ;)
    I oczywiscie, ze nie mam nic przeciwko! Wrecz przeciwnie :)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń