środa, 29 lipca 2009

Idea ciasta


Choć nigdy nie byłam fanem starożytności i skrzętnie omijałam ten okres podczas wszelkiej maści studiów nad literaturą, historią czy filozofią, to jednak jakimś cudem utkwiła mi w głowie (zabłąkana informacja) platońska (może się mylę, może to był ktoś inny ;)) idea rzeczy, tzn. czy to, co widzimy jest odzwierciedleniem jakieś wyższej idei, jakiegoś idealnego obrazu istniejącego w jakimś idealnym świecie. Nie jestem w stanie przytoczyć tutaj całego dyskursu, ale też nie ukrywam, że nie jest to najważniejsze w tym momencie. Zaczęłam od tego, bo chciałam się podzielić publicznie moją porażką i sądziłam, że jeśli ubiorę ją w ładne opakowanie pod tytułem 'Ciasto w tym najwspanialszym ze światów', to będzie ona jakoś mniej bolesna, mniej dokuczliwa. Zacznę więc od początku. Nie, nie, spokojnie, nie zrobię tutaj wykładu o Platonie i spółce ;) Już mówiłam, że do fanów tudzież znawców nie należę - aczkolwiek może i błąd, może należałoby się zapoznać z treścią i stawić czoło demonom przeszłości - więc początek ograniczę do dnia wczorajszego, gdy w mej głowie zrodziła się owa szkaradna myśl, by zrobić ciasto :o Chyba już pisałam o tym, że jestem beztalenciem jeśli chodzi o wypieki cukiernicze, ale walczę z tym mym niedociągnięciem. Wciąż piszę petycje o wsparcie moralne i manualno-intelektualne, ale ciągle jestem odsyłana do innego okienka i już zaczynam się gubić w tej biurokracji ;) W międzyczasie próbuję innych środków, ale jak się zaraz okaże i tutaj jest wiele do zorbienia.
Także wczoraj postanowiłam zrobić ciasto. Chodziło za mną już od jakiegoś czasu, chodziło, męczyło, dręczyło, spać nie pozwalało, aż wreszcie powiedziałam 'basta!' i zakasałam rękawy. Nie ważne, że za oknem żar lał się strumieniami, że klimatyzację trzeba było wyłączyć na czas działania piekarnika - w innym poście powinnam opisać instrukcję jak zrobić sobie saunę w domu niewielkim kosztem :P - że śliwki suszone musiały mieć specjalną ochronę, by dotrwać do momentu połączenia się z ciastem. Daga miała ideę ciasta. Pięknego jak na zdjęciu w książce*, lekko piankowego, ze śliwkami, morelami i orzechami. Przez długi okres pielęgnowana wizja tego ciasta miała się zmaterializować lada chwila, na moich własnych oczach, co więcej, zrobiona przez moje własne, acz trochę nieporadne, ręce. Zabrałam się więc do pracy, robiąc wiele hałasu o nic, bijąc się ze szklankami, łyżkami, kartonikami i innymi opakowaniami, zaprzęgając mojego nieodłącznego towarzysza bojów i po pewnym czasie było gotowe. Stop! Jedna chwila... w pewnym momencie podczas robienia masy naszła mnie złośliwa myśl, że coś jest nie tak jak powinno być. Ale znajdując się stanie nieopisanej euforii i bezpodstawengo szaleństwa kuchniowego, stłumiłam złowieszcze głosy i kontynuowałam swoje 'dzieło'. Lekcja numer niepamietamjużktóry: słuchać głosu wewnętrznego! Problem polega na tym, że jako początkujący adept sztuki kulinarnej nie do końca wierzę swoim przeczuciom, bo skąd one mogą się brać, skoro mój dorobek pichceniowy nie wyrasta poza krawędź keksówki, a patyczek włożony do środka wychodzi bardzo mokry :P?Q? Także skazana byłam na czekanie. Wielkie czekanie, wielkie napięcie i wielka ochota na spróbowanie ciasta. Teraz sobie myślę, że czasem lepiej jest czekać, marzyć... nie zawsze dobrze jest osiągnąć cel. Czasem o wiele więcej frajdy daje dążenie do niego - alem żem się zrobiła sentymentalno-patetyczna.
Powiem krótko, zwięźle i na temat. KLAPA! Moim skromnym zdaniem wyszła wielka klapa. Ale jak zwykle P. namówił mnie na zabranie tego wybryku natury do swoich rodziców, twierdząc, że primo: chodzi o sam fakt zrobienia, a secondo: wg niego ciasto było dobre, co więcej wg niego jego ojcu będzie bardzo smakowało. Nie miałam przekonania co do tego, ale ostatecznie zabraliśmy tę pokrakę ze sobą, ja oczywiście od drzwi tłumaczyłam, że hmm... cóż.... hmm... nie do końca jest tak jak miało być. Ale rodzinka podeszła do kwestii dość entuzjastycznie. Nie będę twierdzić,że nie byłam przerażona. Ich opinii wyczekiwałam, jak oskarżony na wyrok sądu. Wciąż trudno mi uwierzyć, że im smakowało. To ciasto dalekie od ideału.
Ponieważ byłam tak zrozpaczona (sic!) rezultatem mojego mącenia w kuchni, że zdjęć tego nieidealnego ciasta nie zrobiłam. Na pocieszenie... śliwki i morele... pożarte w akcie desperacji.
Ahjo. Na koniec wypada mi jeszcze tylko wrócić do tego, co pisałam na początku o idei istniejącej w innym, idealnym świecie - myślę, że Platon (czy ktokolwiek to był) miał rację. Istnieje świat z ideami ciasta, kucharza/piekarza etc. Może kiedyś uda mi się je doścignąć ;)
* Książka M. Montignac - Schudnij z Montignakiem :o

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz