niedziela, 22 listopada 2009

Siete qui…

Składniki: zepsuta lodówka, brak czasu w tygodniu, koniec listopada, sobota i też brak czasu.
Co może wyjść z takich składników? Bezsprzecznie szał w trampach i trupy siejące się gęsto.
Czy wspominałam może, że nie cierpie zakupów? Pewnie nie raz. A czy wspominałam, że nie cierpie zakupów w centrach handlowych w weekend, gdy zbliżają się (wg hadlarzy, bo wg mnie jeszcze ciągle trochę czasu zostało :s) święta? Nie?Q? Pech. Otóż powiem o tym głośno wszem i wobec przy owej stosownej okazji, gdy nie ma pięknego niedzielnego poranka, tylko chumry, deszcz i masa zaległości.
Wczoraj podjęliśmy się heroicznego wyczynu, czyli kup pan lodówkę! Problem pierwszy, dość systemowy, to ograniczona przestrzeń jaką możemy przeznaczyć na ten nowy nabytek. Okazuje się, że jest to dość istotny czynniki, który z jednej strony przyprawia nas o nerwice, z drugiej hojnie pomaga (sic!)/ułatwia dokonania wyboru. Otóż lodówek o szerokości 55 cm jest tak niewiele, że aż się chce płakać, a jak jeszcze ktoś ma tak wygórowane wymagania jak duży zamrażalnik i więcej niz dwie półki na drzwiach, to już w ogóle pani podziękujemy, ekscentryków nie obsługujemy :s
Lodówki w dalszym ciągu nie mamy. Za to spędzliśmy sobotę w iście kafkowskim stylu, próbując znaleść sklepy :o – tak dobrze czytacie, sklepy! – w wielkim centrum handlowym. Myślę, że ten kto je zaprojektował musiał mieć bardzo ciężki dzień, albo w ogóle zapomniał, że jest coś takiego jak logika. Choć z drugiej strony, czemu mnie to nie dziwi?Q? Ostatecznie należy też wziąć pod uwagę fakt, że byłam na zakupach z dwoma facetami, którym ciężko powiedzieć – się nie znacie, trza iść tam… :p – także zwiedziliśmy wszystkie parkingi. Sklep ze sprzętem AGD był wielkim zawodem, więc wróciliśmy do domu z pustymi rękoma.
Nie ma lodówki. Jest tylko szaranagajama! I nie ma też gotowania :s Jest tylko kafetiera… chociaż tyle.
W tle śpiewa Morgan… jedyny pożytek z wczorajszej wizyty w sklepie :p

środa, 18 listopada 2009

Ciemność widzę...

Jest wieczór. Zmierzch przychodzi zdecydowanie za wcześnie. Sen też.
Ostatnio tego drugiego mało, dlatego dopada mnie w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Prześladuje. Czai się w zaułkach i czyha na niestosowną okazję. Może dlatego wczoraj nie wyszedł mi chleb :s, a dziś zupełnie opuściła mnie chęć na gotowanie. Do kolekcji nieszczęść i murphysmów można dołożyć zepsutą lodówkę, piekarnik, który stał się jeszcze większym indywidualistą, by nie powiedzieć, że przeszedł do podziemia i działa w alternatywie. I jeszcze żarówka w okapie się przepaliła. Jest ciemno. Wszędzie, z każdej strony, w każdym zakamarku i aż dziw bierze, że jeszcze kawę udaje mi się jako tako zwarzyć :p Ale pewnie i ta sie za raz skończy, a ja się nawet nie zorientuję.
Jutro można wstać trochę później. 6.30. Może nie będzie aż tak ciemno, możne brak żarówki nie będzie aż tak dostrzeglany. A może jeszcze wciąż będę na tyle zaspana, że nie będzie to miało najmniejszego znaczenia.
W piątek śpię do 8. Piątek jest za dwa dni. Damy radę!!!