czwartek, 2 grudnia 2010

Powroty

Wstaję przed świtem
odsłaniam roletę... pada... śnieg.

Budzę P. i mówię, że pada... śnieg!

Włączam komputer, wyszukuję stronę
przecieram oczy, bo wierzę, że o 5 nad ranem
jeszcze ciągle nie akomodują
we właściwy sposób.

Jedziemy mimo wszystko.

Czekanie. Zawsze czekanie...
jakby nikt nie pamiętał, że
Godot nie przychodzi, że należy zmienić lekturę!


Kupuję kawę, rogalika, gazetę...


Łapię chwilę, gdy mgła albo osiada
albo się podnosi
jeszcze nie wiem
liczę, że się wypogodzi.


Nigdy nie byłam dobra z matematyki.
Ale tej nocy śpię we własnym, cieplutkim łóżku.