czwartek, 17 grudnia 2009

Czekając na … Gwiazdkę ;)


Długo się wahałam, aż w końcu postanowiłam, że basta, muszę wyrzucić z siebie swoje smutki i żale. Ileż można tak dławić je w sobie i udawać, że nic się nie dzieje, że zerkając na inne blogi, wcale nie jestem zazdrosna i wcale nie czuję potrzeby solidarnego przyłączenia się do grona pięknych wpisów (tzn. moje może nie równałyby się, ale zawsze można pomarzyć). Dlatego też wstałam dziś rano z mocnym postanowieniem grafomańskiego mękolenia na niesprawiedliwości losu. Zatem…
Doznaję pewnej schizofrenii. Z jednej strony jestem zasypana stosem kartek z różnymi przepisami na świąteczne specjały, ale z drugiej czuję ogromną pustkę, potęgowaną wielkim oczekiwaniem na… no właśnie …na czas, kiedy będę mogła przejąć ster, a raczej piekarnik w kuchni i oddać się we władanie szklanek mąk, cukru pudru i innych lasek czy aromatów. Póki co, nici z tego. Jest czekanie. I narastająca frustracja :) Jak można skazywać człeka na takie cierpienie, na przymusową bierność i nieróbstwo? Tzn. nie jest tak, że nie trzeba nic robić. Jest cała masa obowiązków, tylko jakoś dziwnym trafem obchodzą szerokim łukiem kuchenne przestrzenie. Zaglądam więc ukradkiem na blogi, czasem wprost przeciwnie, bardzo inwazyjnie, bez ceregieli, i podziwiam, napawam się wspaniałościami świątecznych aktów. U mnie wciąż pusto :( Spadł śnieg. Przymroziło. I tyle. Migdały wiercą się w paczce, czekolada przestała się do mnie odzywać, przyprawy już dawno schowały się do szuflady i tworzą koalicję na rzecz recyklingu tudzież powszechnego piernikowania. Zrobiłabym z nich użytek, ale pewnie rezultaty nie dotrwałyby do Wigilii, nie wspominając już o kolejnych dniach. Chyba że moje twory byłby by niejadalne ;), co też nie jest wykluczone hihihihihi.
Ostatnio moje kuchenne podboje ograniczają się do szybki potraw, bez fajerwerków czy innych ekstrasów. Nawet zakupy robię ekspresem, nie dając sobie czasu na ‘inwentaryzację’ sklepowych półek w celu szerszego oglądu na potencjalne możliwości wszelakich eksperymentów. Święta, wydawałoby się, sama radość, a ja póki co cierpię katusze i nawet nie wierzę w to, że to za miliony. Święta nie śpieszą się jakoś specjalnie. Szkoda że ciast nie można robić jak czekoladowego kalendarzyka adwentowego, jedno na dzień i tak do Wigilii :p A tak a propos kalendarzyka, to u nas już chyba nie są tak popularne (a może są, tylko ja o tym nie wiem?Q?), ale pamiętam jak jako dziecko musiałam ćwiczyć silną wolę, by wytrwać do Wigilii. Z reguły bezskutecznie :p. We Włoszech kalendarzyki są na każdym kroku, wszelkiej maści i kształtu. Szkoda że nie jadam mlecznej czekolady ;), bym miała choć niewielką przyjemność każdego dnia hihihihihihi…
A teraz idę się zabrać za lepienie… mojej kulinarnej rzeczywistości!
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Eeee, spoko nie rycz! Kiedyś to minie ;) Ja przez pół roku jak wynajmowałam mieszkanie nie zbliżałam się do kuchni. A potem było tylko lepiej. Zaś nie wiem, jak to teraz będzie w niedalekiej przyszłości - może też nie będzie różowo, cóż!

    Jak czekolada stroi fochy, to ją po prostu zjedz! Co będzie tylko grać na nerwach, niech się do czegoś przyda.

    Ładna zima u Ciebie - taka zielona :)) U mnie śnieg.

    OdpowiedzUsuń
  2. słońce przyłączam się do Ciebie w cierpieniu, z tym, że ja nawet w święta nie zaznam takich specjałów
    buziole gorące

    OdpowiedzUsuń